Palm Springs (minirecenzja)

PALM SPRINGS

FILMWEB
IMDB


NOTATKI

Komedia romantyczna na łamach TMF? Słucham?! A jednak… Debiutancki duet reżysersko-scenopisarski w osobach Maxa Barbakowa oraz Andy’ego Siara’y przywrócił naszą wiarę w ten gatunek i to z nawiązką.

Najłatwiej chyba rozpocząć temat od przyrównania Palm Springs do Dnia Świstaka, czyli kultowego dzieła z 1993 roku z niesamowitym Billem Murray’em w roli głównej. Jednakże stwierdzenie, iż dzisiejszy film jest dziełem odtwórczym, byłoby mocno niesprawiedliwym uproszczeniem tematu. Sporo jest tu bowiem elementów świadczących o oryginalnym podejściu twórców do tematu, na tyle dużo, iż czyni to z wykorzystanego tu w postaci leitmotifu zapętlonego jednego dnia z życia bohaterów jedynie pretekst do pokazania dużo poważniejszej historii.

Oprócz samych twórców, spora w tym zasługa także obsady aktorskiej, gdyż uroku nie brakuje tu głównodowodzącej parze bohaterów granych przez Andy’ego Samberga oraz Cristin Milioti, którzy wnoszą do obrazu niesamowitą chemię, podobną do tej między Murray’em i Andie MacDowell we wspomnianym “świstaku. Błędem byłoby jednak sądzić, iż Palm Springs to ot, kolejna już romantyczna produkcja o relacjach damsko-męskich. Mamy tu bowiem, oprócz wiszącego w powietrzu romansu, zarówno trudne tematy egzystencjalne, dramaty ludzkie, oraz zaskakujące twisty, a wszystko to okraszone jest świetnym drugim planem, z J.K. Simmonsem na czele.

W normalnych warunkach Palm Springs z pewnością wziąłby szturmem kina na całym świecie, z miejsca stając się wakacyjnym przebojem tego lata, bijącym kolejne rekordy finansowe. Ze względu jednak na to, iż mamy takie czasy, jakie mamy, zamiast do kin film ten trafił na platformę Hulu i przynajmniej w najbliższej przyszłości (data premiery kinowej w Polsce nie jest jeszcze znana) przyjdzie mu tkwić w streamingu.

Tak czy siak, gdy tylko film ten trafi do szerszej dystrybucji (być może niedługo na HBO, lub właśnie do kin), powinniście koniecznie po niego sięgnąć. Jest to dziewięćdziesięciominutowa jazda bez trzymanki, z urokliwym romansem w tle, świetnym aktorstwem i błyskotliwością wielu rozwiązań fabularnych. To produkcja, która rozśmiesza do łez, zaskakuje, ale potrafi także poruszyć. Jest to doskonałe kino, które jest w stanie przekonać do siebie nawet najbardziej zagorzałych przeciwników tego gatunku i dostarczyć rozrywki najwyższej próby, której wszyscy dziś potrzebujemy.

Miłego słuchania!!


Intro: Ryan Anderson – Stairwell (zmodyfikowane na potrzeby własne)
Podkład: Blue Dot Sessions – Low Light Switch (zmodyfikowany na potrzeby własne) 
Licencja.

Previous
Previous

Misja Greyhound (minirecenzja)

Next
Next

47. Serenity - Joss Whedon