47.5 Nowy Jork - The Last Black Man in San Francisco

THE LAST BLACK MAN IN SAN FRANCISCO

FILMWEB
IMDB


NOTATKI

Co roku debiutują całe rzesze zdolnych twórców z szeroko pojętego świata showbiznesu, z których wielu robi potem mniejsze lub większe kariery. Ten film jednak, będący pierwszym pełnometrażowym Joe’go Talbota, to - zdaniem Darka - istne wejście smoka.

Premiera The Last Black Man in San Francisco odbyła się w 2019 roku na festiwalu w Sundance i, oprócz dwóch nagród dla reżysera (w tym za “najlepszą reżyserię dramatu”), film ten w zasadzie rozpłynął się gdzieś w czasoprzestrzeni, lądując w na platformie streamingowej Amazon Prime Video, natomiast do kin (poza ograniczoną, tu i ówdzie, dystrybucją) nie dane mu było trafić.

Jest to przejmująca opowieść o dwóch przyjaciołach, Jimmie’m i Monty’m, z których ten pierwszy przybywa z powrotem do tytułowego miasta miłości, by odzyskać dom rodzinny, zbudowany w 1946 roku przez swojego dziadka.

Z jednej strony, jest to historia mocno osadzona w amerykańskich realiach, w których to przyszło naszych bohaterom toczyć bój o to, co dla nich najważniejsze, a z drugiej, The Last Black Man in San Francisco jest mocno uniwersalnym dziełem, ukazującym poszukiwanie brakujących elementów własnej tożsamości, bez której ciężko jest ludziom odnaleźć się w świecie.

Joe Talbot nie mógł chyba wymarzyć sobie lepszego debiutu, który nie tylko jest majstersztykiem, jeśli chodzi o konstrukcję dramatyczną, ale także bardzo sprawnie łączy ze sobą zarówno przejmującą muzykę, klimatyczne zdjęcia, mocno autentyczną grę aktorską, zjawiskowość samego miasta, oraz ciszę.

Dzięki czemu mamy do czynienia z mocno poetyckim obrazem w klimacie “slow burn”, który - jeśli pozwolimy mu na pełne wybrzmienie - zatopi nas w swoim mocno zniuansowanym świecie, w którym to, co najważniejsze, jest często niewypowiedziane.

Miłego słuchania!


ROZPISKA CZASOWA

00:25 Housekeeping

14:09 The Last Black Man in San Francisco


Intro: Ryan Anderson – Stairwell (zmodyfikowane na potrzeby własne)
Podkład: Blue Dot Sessions – Low Light Switch (zmodyfikowany na potrzeby własne) 
Licencja.

Previous
Previous

48. Długa podróż dnia ku nocy - Bi Gan

Next
Next

To wiem na pewno (minirecenzja)