To wiem na pewno (minirecenzja)

TO WIEM NA PEWNO

FILMWEB
IMDB


NOTATKI

Mark Ruffalo to, mimo jeszcze całkiem młodego wieku, można powiedzieć weteran, jeśli chodzi o światowe kino. To, że obdarzony jest nieprzeciętnym talentem, wiadomo było od dawna. Jest on bowiem niesamowicie wszechstronnym aktorem, sprawdzającym się zarówno w kinie superbohaterskim, jak i typowym dramacie. Tym razem jednak Amerykanin idzie jeszcze o krok dalej, gdyż wydaje się, iż w przypadku dzisiejszego serialu mamy do czynienia z, kto wie, czy nie kreacją życia.

W dotychczasowym dorobku Marka Ruffalo - pomijając, oczywiście, jego Marvel’owskie harce - można znaleźć dość starannie dobrane zarówno role jak i filmy, choć trzeba przyznać, iż wielkość co poniektórych ról nie zawsze idzie w parze z jakością samych dzieł. Pomijając wielkobudżetowe produkcje, znajdziemy w jego filmografii wiele obrazów, które bynajmniej nie są żadnymi gniotami, ale którym jakby zawsze czegoś jednak brakuje.

I takie też jest nasze odczucie, jeśli chodzi o serial To wiem na pewno (z oryginału I Know This Much Is True), który powstał na podstawie powieści pod tym samym tytułem, autorstwa Wally’ego Lamba z 1998 roku. Ruffalo gra tu dwóch braci bliźniaków, z których każdy nie tylko posiada mocno skomplikowaną naturę, ale także diametralnie różni się od drugiego nie tylko pod względem charakterologicznym, ale także jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny.

To wszystko sprawiło, iż Ruffalo musiał przygotować się do odegrania tej podwójnej głównej roli nie tylko pod względem warsztatowym. Oprócz rozgryzienia obu postaci co do najmniejszego detalu, aktor musiał także przejść transformację fizyczną, tyjąc oraz chudnąc, by wiernie oddać fizjonomię bliźniaków, którzy pomimo bycia jednojajowymi, zestarzeli się, pardon, ‘po swojemu’.

I choć, jak wspomnieliśmy, serial sam w sobie niewolny jest od błędów, czy nie do końca przemyślanych, zdaje się, wyborów samych autorów, to mimo wszystko produkcja ta, będąca jakby wariacją na temat współczesnej opowieści o Hiobie, warta jest naszej uwagi nie tylko ze względu na fenomenalny popis głównego aktora, który przechodzi tu samego siebie, ale również na mocno skomplikowane realia, w których tkwią, każdy na swój sposób, Dominick i Thomas Birdsey’owie.

Miłego słuchania!


Intro: Ryan Anderson – Stairwell (zmodyfikowane na potrzeby własne)
Podkład: Blue Dot Sessions – Low Light Switch (zmodyfikowany na potrzeby własne) 
Licencja.

Previous
Previous

47.5 Nowy Jork - The Last Black Man in San Francisco

Next
Next

Misja Greyhound (minirecenzja)