The Last Dance (minirecenzja)

THE LAST DANCE / OSTATNI TANIEC

FILMWEB
IMDB


NOTATKI

Aż trudno uwierzyć w to, że musiały minąć ponad dwadzieścia dwa lata, by w końcu obejrzeć materiał dokumentalny o Chicago Bulls, a dokładnie o ich drodze po szósty - i zarazem ostatni - tytuł mistrzów NBA. Opóźnienie powstania serialu spowodowane było przez samego Michaela Jordana, bez którego zgody nie mogły ruszyć prace nad nim.

W sezonie 1997/98 dużynie idącej po trzeci tytuł z rzędu towarzyszyła ekipa filmowa, dokumentując wiele z tego, co działo się nie tylko na boisku, ale i poza nim. I tak, po wielu latach, niepublikowane dotąd nagrania zostały przeplecione zarówno materiałami archiwalnymi z poprzednich sezonów, jak i współczesnymi wypowiedziami głównych aktorów tej dziesięcioodcinkowej serii.

Pod pewnymi względami jest to produkcja najwyższej próby, czemu nie przeszkodził nawet fakt bycia realizowanej naprędce. Ów pośpiech spowodowany był szalejącą pandemią, a raczej decyzją producentów, by w jej dobie przesunąć premierę serii na znacznie wcześniejszą datę, by dać ludziom trochę rozrywki w tych trudnych czasach. I trzeba powiedzieć, iż był to strzał w dziesiątkę, bo dzięki temu mamy nie tylko idealną okazję na sentymentalną podróż w zamierzchłe już czasy, ale dowiadujemy się również całej masy nieznanych dotąd na szerszą skalę szczegółów…

I o ile sama warstwa rozrywkowa jest tutaj, poza wszelką wątpliwością, klasą samą w sobie, o tyle kontrowersje wzbudza już jej dziennikarska strona. Wydaje się bowiem, iż sam fakt wielkiej władzy Jordana nad projektem, chcąc nie chcąc, skorumpował jego bezstronną naturę, dzięki czemu często ma się wrażenie, iż to, co oglądamy, nie grzeszy bezstronnością, a w najlepszym przypadku jest mocno niekompletne.

Wydaje się też - przynajmniej na początku tak jest - iż jednak stanowczo za dużo jest tutaj ‘Michaela w Jordanie’, co nie tylko odsuwa pozostałych bohaterów na mocno boczny tor, ale i wypacza tak naprawdę zarówno ideę, jak i sam tytuł serialu. Miała to być bowiem opowieść o prawie niemożliwym do pokonania mistrzowskim kolektywie, a wygląda na to, iż zamiast tego wyszła laurka w zasadzie głównie dla jej najlepszego strzelca. Czyli można skonstatować, że nihil novi…

Odczucia po seansie ośmiu odcinków są dość mieszane. Z jednej strony można sobie rościć powyższe pretensje. Z drugiej jednak ma się wrażenie, że optyka serialu proporcjonalnie oddaje realia tamtych lat. Bo choć co prawda MJ23 nie zdobywał tych sześć tytułów sam (czy więcej niż 30% punktów całego zespołu), to jednak jego dążenie do bycia najlepszym, ciężka praca, a także nieustanne motywowanie kolegów do jeszcze większego wysiłku było ogromną wartością dodaną, niemożliwą do oddania w liczbach. I… tyle. ;)

Zapraszamy na około-pół-godzinną audycję, w której Patryk i Darek dzielą się swoimi spostrzeżeniami, a następnie oczywiście na seans serialu dostępnego w Polsce na Netflixie!

Miłego słuchania!


Intro: Ryan Anderson – Stairwell (zmodyfikowane na potrzeby własne)
Podkład: Blue Dot Sessions – Low Light Switch (zmodyfikowany na potrzeby własne) 
Licencja.

Previous
Previous

Hollywood (minirecenzja)

Next
Next

46. Wada ukryta - Paul Thomas Anderson